29-09-2020 10:29
Lata '60 i '70 to ogromna liczba japońskich marek produkowanych na rynek amerykański w ramach reparacji wojennych (taki "okup") i często sprzedawanych w hipermarketach. To była powódź różnych nazw, modeli i bardzo różnej jakości. Wtedy powstawały takie właśnie brandy jak Yamato, Teisco, Kawai, Zenta, Kay... mnóstwo. Zdecydowana większość nie przetrwała do obecnych czasów, bo choć drewno w Japonii było zawsze super, to masowa produkcja nie zawsze dawała wysoką jakość. Poza tym wiosła te kupowała młodzież szalejąca i najzwyczajniej w świecie nie zawsze dbająca o nie (marzyło się wtedy o Fenderach i Gibsonach, cała reszta to był tylko początek drogi do sceny ze Stratem czy LP w rękach). Te jednak, które dotrwały w jednym kawałku, jakością drewna i solidnością zaskakują. Mam Zentę w kształcie SG (ale w zasadzie będącą z charakteru Les Paulem), która jest wykonana z solidnego kawałka ciężkiego mahoniu, z tego samego ma zrobiony gryf i już to budzi szacunek. Z ok. 50-60 lat zapewne dużą część przeleżała w case, bo nawet nie ma za wiele rysek od grania. Pickupy ma takie, jakich się już nie produkuje od wielu lat - mikrofonowe single w dużych humbuckerowych puszkach, a to daje jej niepowtarzalne "dzwoniące" brzmienie. Most będący japońskim protoplastą Bigsby, który zaskakująco nie rozstraja. Poprzedni właściciel wymienił klucze na blokowane, ja poprawiłem elektronikę (ekran, masa, poprawione luty itd), zrobiłem polerkę progów (szlifu nie wymagały, bo to solidne, chyba niezniszczalne stalowe skurczybyki) i mam naprawdę wyjątkowe wiosło.
Cały ten wstęp to po to, żeby napisać, że rozumiem Cię z tym dreszczykiem emocji w stosunku do "starych Japończyków". Potrafią coś w sobie mieć...
"When you are dead, you do not know that you are dead. All of the pain is felt by others. The same thing happens when you are stupid."