A ja muszę sprostować, że nie tyle Clint jest moim idolem, co postać z westernu jedynego słusznego i prawidłowego nie to co ten chłam na dwójce w niedziele o 12:00, co się go na kacu ogląda. A James Bond też fajny gościu - najbardziej lubiłem Seana Connery'ego.
A teraz poważnie(j):
gitarzyści:
- Eryk Klapton za wyczucie (normalnie studyjna solówka do
Spoonful brzmi jak wojna, a jak wajchy używa to mi serce staje);
- Hendrix za to, że był z niego zajefajny Nigga, co oznacza, że posiadał wszystkie pożądane przez muzyka bluesowego atrybuty;
- Page, bo wszyscy mówią, że jest dobry, to ja też, a poza tym jest Brytyjczykiem, ale nie podoba mi się, że wystąpił w teledysku do profanacji "Kaszmiru" pt. "Come On";
- Tony Mc Phee - postać może nieszczególnie znana, ale bardzo podoba mi się co ten pan wyrabiał z blues rockiem na płycie "Blues Obituary".
- Robert Fripp za kompozycje, innowacje, improwizacje i sztywniackie zachowanie na scenie
.
Jeszcze mógłbym dodać: Dawida Gilmoura, Franka Zappę, Tony'ego Iommi'ego, Józefa Becka. Resztę może sobie daruję, bo to i tak dużo jak na moje zmęczenie i niewyspanie.
lol27, itp. itd. xd, np. pzdr, pzpn, pzpr