11-09-2012 15:02
Proszem państwa.
AXL. Nawet nie spodziewałem się, że będę miał okazję to ograć. Jak sugeruje tytuł, wybrałem LP. Śliczne, brązowe, z takim osprzętem... bo ja wiem.. brązowym, no. Taki lekko steampunk.
Metalowy pickguard.
Ogólnie wykonanie na pierwszy rzut oka miażdżące. Tylko binding podstrunnicy okazał się chyba plastikowy, podobnie jak siodełko - fuuuu.
O brzmieniu nic nie powiem oprócz tego, że na Fenderze Mustangu miejscami było bardzo fajne - ale choć Mustang był 100W Trójeczka, to pozostaje Mustangiem, chałową cyfrą jak dla mnie.
Niestety nie udało mi się pograć z innym piecem.
Wygoda użytkowania nieziemska, mimo innej menzury nie musiałem się przyzwyczajać... choć może ma coś do gadania CR250 na którym grałem parę minut wcześniej.
Ciężka decha. Jest mięcho, na tyle, na ile może być na bidnym Mustangu. Wydała mi się nawet bardziej wyścigowa niż moja Vendetta, i coś w tym jest, bo porównując radius na oko, to podstrunnica jest bardziej płaska. Ale przeszkadzają mi te krzaczki w stylu plastikowych wykończeń... klucze podobno Shallerowskie, nie usłyszałem już jaki mostek.
I teraz zasadnicze pytanie - opłaca się?
Opłaca się wziąć moją Tandettę i opchnąć w takim stanie w jakim jest, i pobiec do sklepu po AXLa?
Cena - chyba 750. Tyle było na kartce.
Porównując do Czorta, jest... i lepszy, i gorszy. Na Axlu grało mi się wygodniej jakoś, i bardziej mi leży, ale z drugiej strony Czort nie ma tych wstawek z plastiku, albo to ja się nie przyjrzałem.
Doradzi ktoś coś?
Bill Lawrence l500-xlb, Krank DM DIY