Witam!
Otóż mam taki problem, gram w zespole i komponuję różne rzeczy, lecz proces mojego komponowania przebiega w zupełnie inny sposób niż moich kolegów. Otóż ja bardzo kurczowo trzymam się teorii. Wszystko co robię podporządkowuję jej. Oczywiście sprawdzam jak brzmi to co zagram, jednak moje pomysły są stricte podporządkowane teorii muzyki. Natomiast moi kumple nie patrzą na to, grają na chybił trafił to co przyjdzie im do głowy. Czasem chce mnie skręcić, ostatnia sytuacja: kumpel postawił dźwięk D# w kontekście akordu Am, który jest toniką w kontekście progresji eolskiej. Jak wiadomo jest to tryton, którego nie ma w skali. Dla mnie oczywistym jest, że D - kwarta czysta będzie brzmiała lepiej, nie muszę tego sprawdzać na instrumencie. Chciałem ten tryton podciągnąć pod cokolwiek, nie udało mi się, jedyne co mi przyszło do głowy to tryton jako blue note w harmonii bluesa, niestety niezbyt mi to pasuje, bo jak wiadomo Am nie jest akordem dominantseptymowym. Poza tym wg mojego dźwięk D# w kontekście Am tak czy siak nie pasuje. Zagrajcie sobie akord Amadd11+ to poczujecie ten dysonans.
Mój kolega komponuje "sercem". Podaje mi progresję akordów, minutka i już wiem wszystko o harmonii utworu. Ja za to dokonuje chłodnych kalkulacji, które później przekładam na instrument, on tego słucha, mówi, że to "czuje" i dodaje różne swoje pomysły.
I mam takie pytanie, czy dobrze robię tak bardzo podporządkowując się teorii i denerwując się na innych, że robią muzykę wyłącznie "sercem" i im się wydaje w przypływie adrenaliny, że coś jest świetnego, a tak naprawdę, no cóż, szara rzeczywistość? No więc moje pytanie można skrócić do tego: czy mają rację ludzie przekładający teorię nad "serce" czy "serce" nad teorię?