ValmarisSiFi pisze:1. Randy Rhoads
2. Marty Friedman
1. Nie słyszałem nigdy oryginalniejszego, bardziej inspirującego stylu. Wszystko przesycone było feelingiem. Jeśli utwór miał być mroczny, to był. Randy też stworzył mój ulubiony, wg mnie najlepszy riff jaki powstał, ten z "Diary of a Madman" z 4:17.
2. Friedman chyba w żadnej solówce nie trzymał się skali. Z takim feelingiem jak u niego nigdy się nie spotkałem.
Posłuchajcie np. solo z "Valley of Eternity" albo "The Killing Road" to zakumacie o co chodzi.
Zauwazyles jak ironiczny jest ten post biorac pod uwage twoja sygnature? ;p
Ad. 1) Randy w ogole jest, w pewnym sensie, troszke niedoceniony. Mam wrazenie, ze jest kojarzony na zasadzie "ten kolo co gral crazy train i mr. crowley", podczas gdy tak naprawde on wprowadzil neoklasyczne zagrywki do mainstreamu, co warto zaznaczyc, bez zupelnie zbednych onanizmow pokroju malmsztajna. Fakt faktem, niesamowicie kreatywny grajek i imo masa obecnych gitarulow niezupelnie zdaje sobie sprawe jak wplywowy.
Ad. 2) Marty jest/byl zacny, ale z tym feelingiem to wystarczy posluchac pierwszego lepszego bluesmana z wyzszej/sredniej polki ;)
Don't talk to me about Rock 'n' Roll! I'm out there in the clubs and on the streets and I'm living it! I am Rock 'n' Roll!