Jest kilka na pewno, chociaż od razu zaznaczam, że nie będę jakoś przeraźliwie oryginalny:
Taki bardziej do szpanu i z niesamowitego sentymentu,
EDS 1275 od Gibsona. Moje pierwsze poważne doświadczenia z muzyką i odkrywanie własnej ścieżki, jeżeli chodzi o muzyczne upodobania i zainteresowania. Nie mogę zapomnieć jak gdzieś kiedyś widziałem wykonanie Jimmego Page'a z tym wiosłem. Oczywiście z filmu The Song Remains The Same, oczywiście (surprise!) utworu Stairway To Heaven.
I teraz znowu Jimmy Page. Tym razem coś teoretycznie (!) bardziej osiągalnego, czyli
Jimmy Page No. 2 Les Paul, oczywiście marki
Gibson. Jimmy był tym, przez kogo chciałem zacząć grać na gitarze, więc tak w miarę naturalnie i ta gitara przypadła mi mocno do gustu.
Następnie
Fender Stratocaster, oczywiście
podpalany, chociaż swego czasu bardziej kręciła mnie wersja ala
Blackie Claptona lub wiosło
Gilmoura. No ale co Sunburst, to Sunburst. :D Ten kształt kręci nie tylko mnie, więc nie ma co się dziwić. Widziałem na Fretted Americana egzemplarze z 1954 roku. Takie małe porno. Szkoda, że ceny zaczynają się od 300-400 tys. dolarów...
Gibson ES335. Oczywiście również
podpalany. Kręcą mnie te bursty, jak cholera. :D