Wiem, że odpowiedź zapewne jest subiektywna. To ja gram na tej gitarze i to ja powinnam zdecydować, na ile jej dźwięk się pogarsza, i czy to już czas na zmianę strun, ale ciekawią mnie Wasze opinie na ten temat. Nieco ponad dwa miesiące temu kupiłam swoją drugą w życiu gitarę, Manuela Rodrigueza Caballero 12, od tamtej pory mam wciąż fabryczne struny. Nie mam pojęcia jakie to struny, ale są tak genialne, że chciałabym odtąd używać tylko ich. Nie wiem też na ile moja gitara "daje coś z siebie", rozumiecie co mam na myśli. Ona już raczej coś daje, poza pogłaśnianiem wibracji, bo ma przednią płytę z litego drewna. Oczywiście musi się jeszcze "rozegrać", na razie jednak moja gitarka wymiata. Jej struny są genialne. Na pewno są twarde, a mimo to bez trudu je dociskam. Są to jedyne jak dotąd struny, które przetrwały ponad dwa miesiące, pozostając nieuszkodzone. Zwykle po jakimś miesiącu się lekko przecierają, ale da się jeszcze wykrzesać z tydzień lub dwa ich pracy. A te całe "słynne" Savarezy po niecałym miesiącu grania wylądowały w koszu, bo.... Owijka struny D pękła i zaczęła się rozwijać. Pociągnęłyby jeszcze, ale irytował mnie dźwięk luźnej owijki uderzającej o metalowy próg.
Ale do rzeczy, czym się kierować w decydowaniu o wymianie strun, w sytuacji, gdy nie są fizycznie uszkodzone? Jak długo przeciętne struny do klasyka zwykle brzmią OK? Ja bym te moje jeszcze potrzymała, bo nie chce mi się ich zmieniać, basy są lekko przytłumione, ale nie jest źle. Jednak irytuje mnie dźwięk struny E1. Nadal stroi, ale dźwięk stał się głośniejszy niż reszta i taki... mało melodyjny, piskliwy. Te struny umierają, tylko pytanie czy na tyle, by już je zmieniać.