Drodzy doświadczeni gitarzyści,
Chciałoby sie rzec: "kolejny pseudomiłośnik grania na gitarze wyrzuca swoje gorzkie żale"...nie mniej jednak jeśli masz odrobinę czasu, a w telewizji nie zaczęła się jeszcze "FAMILIADA", spójrz na godzinę utworzenia mego tematu i domyśl się, że gnębią mnie poważne problemy, z którymi ośmielę się podzielić z Wami choćby ze względu na barierę anonimowości, jaką zapewnia mi Internet.
Do rzeczy...jednak aby wszystko miało sens, trzeba poznać kawałek mego życiorysu.
Jako że zależy mi wyłączenie na radach prawych ludzi, którzy kochaja grę na gitarze, wszelkich "trój grosiarzy", troli i hejterów z przyjemnością oleję za pomocą scroola w myszce, przewijając na konkretniejsze uwagi.
Naprawdę w dużym skrócie więc przepraszam, że zabrzmi surowo...
Obecnie mam 28 lat i nie potrafię przez te wszystkie lata wzlotów i upadków grać na gitarze.
Graniem zainteresowałem sie w wieku 18-19 lat. Pierwsza gitara (Skyway), próba grania coverów z tabulatur bez metronomu itp.
Ot stracilem rok na brzdęgolenie.
Niestety ze względu na szczenięcy wiek, pasję odkładałem wśród słomianego zapału.
Zniechęcony tym, że nie potrafię grać płynnie i czysto (tak, wiem, na Skyway nie da się tego uczynić, ale nie stać mnie było na inny sprzęt) stwierdziłem, że to nie dla mnie i sprzedałem gitarę.
Aby oszczędzić Wam tej telenoweli napiszę tylko, że po tej akcji powrót do gitary miał miejsce 3 razy.
2 gitara (niskiej półki J&D V200) w wieku 22 lat...po 15 próbach sprzedana.
Następnie zapał powrócił 3 lata później i w wieku 25 kupiłem okazjonalnie Washburna (nie pamiętam modelu, ale półka średnia)...sprzedałem po roku, bo co ma sie kurzyc jak ja dalej nie umiem porządnie grać pomimo prób!
I ostatnia gitara, która ostała sie u mnie do dziś (wysoka półka, LTD ESP EC-1000) na ktorą wydałem fortunę w wieku 27 lat i powiedziałem sobie: "teraz sobie tego nie wybacze..." i niestety pograłem może ze 3 miesiące i giatara leży. Od czasu do czasu przetrę kurz, nastroję, pogram przez godzinkę (nic nie wychodzi) i sfrustrowany odkładam... .
Obecnie mam 28 lat i jak przypomnę sobie to, jak chwyciłem gitarę w wieku 18...to teraz klnę się, bo wierzę, ze gdybym tak łatwo nie odpuścił, to teraz wymiatałbym pewnie w jakimś zespole... .
Nie wiem czy to kwestia psychiki, jakieś placebo...ale w mojej głowie tworzy sie wizja, że swoje lata już przegrałem i nie potrzebnie sprzęt za 4k leży u mnie...na którym nie umiem grać bo jestem juz chyba stary?
Chciałbym bardzo umieć grać na gitarze...nie na pokaz, tylko dla siebie! Jara mnie to ale nie wiem...czy jestem już kompletnym beztalenciem?
Nie mam pojecia od czego zacząć po niemal 8 letniej przerwie! (brzdęgolenie po kilka miesiecy nie będę w ogóle brać pod uwagę)
Czy jest dla mnie w ogole jeszcze jakaś szansa? Czy to już za późno? Od czego warto zacząć? Zapisać się do jakiejś szkoly nauki grania na gitarze? Tutoriale w Internecie?
Chciałbym poświęcać możliwie najwięcej czasu ale wiem, że to niemożliwe...pracuje w większej firmie IT jako informatyk, często po pracy jestem psychicznie zdewastowany, dodatkowo w domu klepię zamówienia w postaci pisania programów i innych aplikacji...myślę, że na gitarę mogę dziennie przeznaczyć max 2 godzinki.
Czy wobec tego mam jakieś szanse? Czy prędzej udam się do domu spokojnej starości?...
Z góry dziękuję za rady, a przede wszystkim za wytrwałość do końca.