Kobzun, rada by znaleźć sobie kogoś do wspólnego grania jest bardzo sensowna. Sama bym tak chciała, ale dojazd do cywilizacji mam dość kłopotliwy. Wiem, masz mało czasu. Ale pewnie da się coś wygospodarować, nawet raz na parę dni. Nawet jeśli muzykowanie z kimś nie wyjdzie, to zawsze możesz trochę pograć do ulubionych kawałków, które dobrze znasz i którym dasz rade bez problemu towarzyszyć (np. grając linię melodyczną, akompaniament czy imitując partię basu na najniższych strunach) i cieszyć się wydawanymi przez siebie dźwiękami. Po prostu słuchaj i graj, bez zobowiązań
Czy jeśli jakiś kawałek sprawia, że sobie przytupujesz czy nucisz to nie masz chęci dołączyć do wykonawcy? Czy słuchasz muzyki tyle co w czasach, gdy sam grałeś? Bywasz na koncertach? Spotykasz ludzi, którzy grają?
Miałam takie okresy, że rzadko sięgałam po gitarę, na ogół dlatego, że akurat bardzo zajmowało mnie coś innego, niż muzyka, albo dlatego, że uznawałam, że i tak nie dam rady zagrać tego, co mi się akurat spodobało. Na szczęście zawsze przechodziło... Pewnie i Ty nie powinieneś się zbytnio przejmować zniechęceniem.
Jak mi się nie chce grać czegoś konkretnego czy z puszczoną w tym celu lubianą muzyką(no dobra - ostatnio rzadko mi się chce robić takie sesje z playbackiem, ale nie mówcie nikomu), zasiadam z gitarą (mam tylko akustyczną) przed TV, przebieram palcami po strunach - na ogół to, co z tego wychodzi nie ma większego sensu, ale gitara przyjemnie brzmi i lubię jej zapach
A jak coś zagra w telepudle - próbuję do tego poplumkać i cieszę się, jeśli wychodzi
Domownicy nie zgłaszają sprzeciwu (fakt - jak leci jakiś film, gram cicho). Kiedyś grywałam na keyboardzie - siadałam w fotelu z "parapetem" opartym na poręczach, na uszach słuchawki żeby rodzina nie marudziła, że przeszkadzam i też było fajnie.
Nie znam się, więc się wypowiem...