Wspomnieni przez was gitarzyści mało mają wspólnego z bluesem. Na pewno są z nim powiązani, ale bluesowymi bym ich nie nazwał. Zrobię swoją listę.
Po pierwsze BB King. Mistrz wyrażania się poprzez jak najmniejszą liczbę dźwięków. Shredderzy mogą się dla mnie przy nim schować.
http://www.youtube.com/watch?v=dfqHLX3hdcsBuddy Guy. Mayer powiedział kiedyś "grał psychodelę, zanim ktokolwiek wiedział, co to znaczy", czy jakoś tak. Zgadzam się w 100%.
http://www.youtube.com/watch?v=0zhV99BvrggMuddy Waters, Howlin Wolf, T.Bone Walker - może nie wszystkim się podoba taki pierwotny blues, ale dla mnie to podstawa.
Albert i Freddy King - mistrzowie pentatoniki.
http://www.youtube.com/watch?v=V_ONyukSLqAJohn Lee Hooker - magia riffów. Nikt już tak nie zagra... choć nieźle się bawiłem, słuchając R.L Burnside.
http://www.youtube.com/watch?v=X70VMrH3yBgClaptonem byłem zafascynowany przez dłuższy czas. W końcu doszedłem do wniosku, że jego solówki są takie same, a on sam nie wykracza poza jakieś tam ramy. I choć może jest dobry i przyjemny, to nie to.
SRV... no mam do niego szacunek, chociaż nie podoba mi się ta seria dźwięków, po prostu ogrom. To prawda, że jest mistrzem świata i świetnym bluesmanem, ale razi mnie trochę to, że przykłada wagę do prędkości (choć tu generalizuję i nie jest to do końca prawda, ale ogólnie tak jest).
http://www.youtube.com/watch?v=5aP2RzLNlbw