08-09-2007 23:17
Wilku - to takie szukanie usprawiedliwienia na siłę.
Jeśli rynek polski nie jest planowany, to w dobie powszechnego dostępu do Internetu jest możliwość sprowadzenia wydawnictw. W takim wypadku jest to okradanie. Zresztą dla kradzieży to, czy autor zakładał zysk czy nie, nie ma najmniejszego znaczenia, bo stajesz się posiadaczem rzeczy, do której nie jesteś uprawniony i jednocześnie osiągasz korzyść majątkową, bo nie płacisz za rzecz.
Nawet jeśli cena sprowadzenia jest wysoka, to można znaleźć ludzi, z którymi podzieli się koszty. Ja tak zrobiłem np. z tabbookiem i płytami Tommy'ego Emmanuela - w Polsce w zasadzie niedostępne (teraz już są, wtedy nie było) - poza aukcjami allegro co jakiś czas.
Nie jestem jednak skłonny za każdym razem potępiać ludzi, są różne przypadki. Mimo że dla prawa nie ma różnicy, to szkodliwość społeczna czynu, która też składa się na odpowiedzialność może być w niektórych sytuacjach znikoma, gdybym był sędzią to inaczej potraktowałbym studenta i podręcznik, który był wydany w niskim nakładzie (najlepsze przykłady są w Instytucie Anglistyki UW, gdzie podręczników inaczej niż w formie xero nie ma - nawet w bibliotece, mimo że są "wydziałowe"). Co innego rzadki i niedostępny realbook, którego nie da się nigdzie zamówić, wypróbowanie przed kupnem - zwłaszcza gdy nie ma możliwości obejrzenia produktu przed zamówieniem przez net, a co innego kradzież czegoś, co jest dostępne.
Jeśli chcecie (przynajmniej dwie osoby), to mogę wydzielić posty o piractwie do nowego tematu w Hyde Parku i tam będziemy kontynuować dyskusję.
1977 Martin M-38 + 2007 Gibson Les Paul BFG